– Perypetie radcy prawnego Adolfa Jendryska w przedwojennej górnośląskiej scenerii są fascynujące dla czytelników. Widać duży pietyzm, z jakim odtwarza pani realia tamtych lat. Na jakich źródłach opiera pani tak precyzyjne opisy?

– Czerpię z wielu książek i dokumentów, a także z rozmów z ludźmi na co dzień zajmującymi się historią regionu. Pisząc moją najnowszą książkę – „Sprawa rodziny Tebbe. Kolacja z mumią” poprosiłam o wsparcie Piotra Hnatyszyna, historyka z zabrzańskiego muzeum, który pomógł mi dotrzeć do wielu ciekawostek. Kiedy szukałam autentycznego komisarza kryminalnego, przejrzeliśmy razem stare książki telefoniczne i natknęliśmy się na osobę Josefa Juretzkiego. Jako lokację wybrałam „dom dwóch dyrektorów” przy Hochgesandstrasse 2, którego wizerunek zdobi okładkę książki. Popadający w ruinę, ze względu na nieuregulowaną sytuację własnościową, budynek stoi do dziś, a jego obecny adres to ul. Krakusa 2. W podobnych budynkach mieszkali urzędnicy, a część pomieszczeń stanowiły wyodrębnione pokoje dla służby. Właśnie tak wyobrażałam sobie miejsce akcji dla mojej opowieści. Zawsze zależy mi na realnych lokacjach, które sprawdzam bardzo dokładnie, starając się prześledzić to, jakim przemianom ulegają one na przestrzeni lat. W przypadku budynku o którym mówimy, wszystko było na miejscu. Bałam się tylko, czy nie zabraknie inżyniera, którego potrzebowałam, ale i on się znalazł. Lokatorem budynku był otóż inżynier Elimar Tebbe…

– Pani bohater nazywa się jednak inaczej…, dlaczego?

Cóż, imię Elimar nie przystawało mi do charakteru postaci, dlatego jednym ruchem zmieniłam je na Wilmar. Idąc o krok dalej, wymyśliłam mu całą rodzinę – żonę Margaret, syna Ingo i córeczkę Gertie.

– Samo zagłębianie się w tajniki kuchni pani pracy pisarskiej jest równie fascynujące jak lektura gotowych książek, będących „rasowymi” kryminałami a lekkość, z jaką łączy pani fantazję ze światem realnym – godne podziwu!

– Sprawdzam nawet poboczne postacie. Zmarły w wieku zaledwie 36 lat radny Leo Abrahamczik to postać autentyczna. Udało mi się nawet prześledzić jego dokumentację medyczną.  Długo myślałam nad postacią Lotti, zastanawiając się jak mogłaby wyglądać. Stanęło na tym, że jest ona kompilacją trzech kobiet – z wyglądu Miss Turcji z lat trzydziestych minionego wieku – atrakcyjna, krótkowłosa blondynka, z charakteru i profesji dziennikarka Clare Hollingworth, której przypadła misja pierwszej korespondentki wojennej, donoszącej o wybuchu II wojny światowej.  Trzecia kobieta, Lotti, młodsza siostra mojej babci, która zmarła młodo prawdopodobnie na hiszpankę, dała mojej bohaterce imię. Książkowa Lotti może zrobić wszystko…

– W 1934 roku, czyli wtedy kiedy kolejne sprawy kryminalne rozwiązuje Adolf Jendrysek, na mapie Górnego Śląska pojawił się Chorzów, powstały w wyniku połączenia małej wsi o tej nazwie z miastem Królewska Huta.  Czy jest szansa, że któraś z kolejnych zagadek poprowadzi radcę Jendryska do naszego miasta?

– Adolf Jendrysek najpewniej tu nie trafi, mogę już jednak powiedzieć, że chodzi mi po głowie pomysł na zupełnie nowego bohatera, który najprawdopodobniej zamieszka w Chorzowie, po przeprowadzce z Bytomia. Dziś też nie mogę ze stuprocentową pewnością stwierdzić, czy jego drogi przetną się gdzieś z drogami Adolfa Jendryska z Lipin, którego pierwowzorem był mój dziadek.

– Wydaje pani książki w małym lokalnym wydawnictwie, Adolf Jendrysek godo po śląsku, czy w związku z tym nastawia się pani na lokalnego czytelnika? Jak jest z odbiorem pani książek w innych częściach Polski?

Do „Sprawy rodziny Tebbe” i wcześniejszej „Sprawy Rollnika” dodałam przypisy, więc odbiór w Polsce jest coraz lepszy. W debiutanckiej „Sprawie Salzamanna” przypisów nie ma, ale zdecydowaliśmy z wydawcą że w kolejnym, poprawionym, wydaniu już się pojawią. Chciałam zachować ten swoisty koloryt. Ślązacy byli dwujęzyczni, wielu mówiło po polsku, niemiecku, śląsku, choć oczywiście nie wszyscy… 

– Pisanie po śląsku nastręcza trudności?

– Zdarzają się błędy, ale wątpliwości staram się konsultować. Redakcja moich książek jest podwójna – polska i śląska.

– Chciałabym jeszcze zapytać jak daleko pójdą losy serii o radcy Jendrysku – czy dojdziemy do wybuchu II wojny światowej, a może jeszcze dalej?

– Naprawdę nie wiem. Ponieważ usilnie proszono mnie o „trylogię zabrzańską” Jendrysek z całą pewnością wróci jeszcze do tego miasta, w co najmniej jednym tomie. Potem planuję bardziej skupić się na nowym bohaterze. Nie wybiegam za bardzo w przyszłość, pomysły zwykle same do mnie przychodzą. Następny bohater narodził się przypadkowo, podobnie jak Chorzów jako miejsce akcji. Odwiedziła mnie znajoma od pokoleń związana z tym miastem. Jej rodzina pracowała w cyrku Szablickiego, który działał przed wojną i miał swoją siedzibę naprzeciwko kościoła św. Jadwigi Śląskiej. Była to znana i ceniona instytucja, goszcząca i oklaskiwana w wielu krajach Europy. Zachowało się zdjęcie Elżbiety Bowes-Lyon, królowej matki, wybierającej się z dziećmi na występ tego właśnie cyrku. Rodzina Szablickiego prawdopodobnie pochodziła z Zabrza, znalazłam wzmianki o jego teatrze objazdowym sięgające 1914 roku. Być może i ta historia zainspiruje jedną z moich przyszłych książek…

Zdjęcia: Marcin Bulanda

Autor

Marlena Skoczylas

sekretarz redakcji magazynu "Chorzów Miasto Kultury" marlenaskoczylas@cmyk.media.pl

Używamy ciasteczek w celu dostosowania zawartości stron internetowych Serwisu do preferencji Użytkownika oraz optymalizacji korzystania ze stron internetowych, a także tworzenia statystyk, które pomagają zrozumieć, w jaki sposób Użytkownicy Serwisu korzystają ze stron internetowych. View more
Akceptuj
Skip to content