Intuicyjnie wiemy, że pisanie nam, ludziom, służy. Zwiększa kreatywność, sprzyja rozwijaniu wyobraźni oraz zapamiętywaniu, pomaga w nauce, jest też nośnikiem wiedzy poprzednich pokoleń, łączy przeszłość z teraźniejszością. Dla części z nas pisanie stanowi udrękę, często związaną z nieprzepracowaną traumą szkolną, dla innych – jak dla mnie – pomocne narzędzie do zrozumienia własnych myśli i samoregulacji. Nauka uprawomocnia to doświadczenie.
Skuteczność pisania jako wspierającej formy autoterapeutycznej została naukowo udowodniona w badaniach Jamesa Pennebakera oraz Joshuy M. Smytha i bazuje na prostym założeniu, że zwierzanie się – przyznanie do winy, nazwanie własnych uczuć i uprawomocnienie ich za sprawą nomenklatury – przynosi katharsis. Ukrywanie za to kosztuje nas sporo energii, a ulgę przynosi już samo zaprzestanie zatajania, które w literaturze fachowej nazywa się uwolnieniem emocji. Opowiadanie o traumie (lub nawet mniejszym niepowodzeniu) jest naturalną reakcją na trudne doświadczenie i przynosi nam wiele dobrego. Pośród korzyści wymienia się: pomoc w radzeniu sobie z niekorzystnym wpływem na organizm, wsparcie w uznaniu trudnych doświadczeń za część własnej historii oraz możliwość zdobycia szerszego wglądu w dany problem, co może służyć jego rozwiązaniu i/lub przepracowaniu. Udowodniono, że zwierzanie można, bez utraty większości płynących z niego korzyści, zastąpić tak zwanym pisaniem ekspresywnym.
Sesje tego rodzaju terapii można przeprowadzić samodzielnie. Polegają one na pisaniu o danym doświadczeniu przez 15-20 minut dziennie przez kilka dni, od czterech do tygodnia. Ta metoda cechuje się dużą dowolnością twórczą, jej badacze sugerują natomiast, by nie skupiać się na artystycznych walorach powstających tekstów, a wyrzucaniu myśli. Piszemy więc o tym, jak czuliśmy się w związku z daną sprawą, o uczuciach wobec osób w nią zaangażowanych i, zdawałoby się, nieznaczących szczegółach, a następnie staramy „odsunąć się” od problemu aż do następnej sesji. Bezpośrednio po zakończeniu pisania uczestnicy badań nad pisaniem terapeutycznym odczuwali pogorszenie samopoczucia, udział w eksperymencie gwarantował za to jego długoterminową poprawę oraz korzystnie wpływał na stan zdrowia (odnotowano mniej wizyt u lekarza i dolegliwości, które interpretowano jako somatyczne w porównaniu do grupy kontrolnej). W dłuższej perspektywie uczestnicy monitorowanych sesji pisania ekspresywnego określali je jako znaczące, przyznając, że odkrywanie własnych myśli i uczuć sprawia im przyjemność.

James W. Pennebaker, Joshua M. Smyth: Terapia przez pisanie. Wydawnictwo Uniwersytetu Jagiellońskiego. Kraków 2018.
Pozytywny wpływ pisania na nasze życie potwierdzają również badania amerykańskiego neurobiologa Matthewa Liebermanna, który wskazuje, że wyrażanie negatywnych emocji za pomocą języka osłabia ich szkodliwy wpływ na daną osobę (nazywa ten proces etykietowaniem afektu). Prowadzenie dziennika niewątpliwie nie zastąpi terapii dla osoby zmagającej się z zaburzeniami psychicznymi, może być jednak jej uzupełnieniem, szczególnie atrakcyjnym dla osób pozbawionych możliwości bezpiecznego zwierzania się, na przykład samotnych czy stygmatyzowanych z powodu danego zaburzenia, choroby lub popełnionego czynu. To również metoda, w przeciwieństwie do wielu gałęzi medycyny alternatywnej, całkowicie bezpieczna, trudno bowiem wyobrazić sobie szkodę powstałą w wyniku spisywania własnych myśli, inną niż chwilowe pogorszenie nastroju wskutek emocjonalnego powrotu do trudnych sytuacji. Jego niewątpliwą zaletą jest również powszechność, dostępność i, co tu kryć, darmowość, wybrzmiewającą tym mocniej, im bardziej orientujemy się w kosztach rzeczywistej psychoterapii (od 600 złotych miesięcznie w górę).
Niechętnym grzebaniu w traumatycznych doświadczeniach z przeszłości nieśmiało przypominam o tym, że pisanie, tak jak i czytanie, stanowi też po prostu świetną rozrywkę, dlatego warto uprawiać je w jakiejkolwiek formie, również nieterapeutycznie, po prostu.
