– 6 listopada 2023 to data wernisażu Twojej jubileuszowej wystawy. W Miejskiej Galerii Sztuki MM świętować będziesz 25-lecie pracy twórczej. Tytuł wystawy – „…będzie las” sugeruje kolejny poziom roślinnych fascynacji… I choć ciągle mam sentyment do cyklu „Geometria” poświęconego blokowiskom, znanym mi z własnej codzienności, przyznaję, że te wszystkie kwiatki, chwasty i chaszcze też polubiłem. Jestem ciekaw jak sama patrzysz na dzisiejszą własną twórczość – jak daleko jesteś na tej roślinnej ścieżce?
– To chyba rzeczywiście stan już coraz bardziej „kliniczny” (śmiech), który rozwijał się w sposób zupełnie naturalny w sprzyjających warunkach, jako efekt regularnej obserwacji roślin, zwłaszcza tych obecnych w dwóch konkretnych miejscach. Jedno z nich to wieś Sienna, gdzie regularnie obserwuję to, jak rozrasta i rozwija się łąka, powstała jako twór sztuczny, założony przez człowieka, ale od chwili powstania już ręką ludzką nie dotykany. Sporych rozmiarów obszar z biegiem czasu zmienia się w busz, w który nie da się wejść. To może nam uświadomić, że z każdej niedoglądanej łąki w końcu wyrośnie las. Blisko mojego domu jest drugie inspirujące mnie miejsce – ulica, która początkowo porośnięta była wyłącznie rumiankiem. Z czasem zaczęły się tam pojawiać także inne rośliny, przebijające się pomiędzy płytami chodnikowymi i wyrastające w szczelinach. Zaczęłam to obserwować, badać, sięgać po fachową literaturę, dowiadując się co i w jakiej kolejności tam wyrasta. Tak poznałam cały system, który funkcjonuje „od zawsze” i w którym jedne rośliny przygotowują miejsce dla kolejnych. Także o tym jest moja wystawa – podzielę się z odwiedzającymi moją wiedzą o roślinach ruderalnych i pionierskich, gatunkach synantropijnych i inwazyjnych, które bezpardonowo dominują i wypierają inne, czy zjawisku sukcesji ekologicznej. Tytuł wystawy nawiązuje wprost do starego porzekadła – „nie było nas był las, nie będzie nas, będzie las” i przypomina, że przed pojawieniem się człowieka niemal cała Europa Środkowa pokryta była lasami. Tylko wysoko w górach i w dolinach rzek można było spotkać roślinność zielną.
– Lasy powrócą, kiedy nas już nie będzie – to zdecydowanie postapokaliptyczna wizja, mogąca przyprawić o dreszcze. Czy ten kierunek Twojej twórczości w roku jubileuszu wiąże się z refleksją o przemijaniu?
– Szczęśliwie jestem jeszcze w takim wieku, że faktu przemijania nie odczuwam szczególnie dotkliwie. Jednocześnie trudno mi nie przyznać, że przemyślenia związane z moim malarstwem dotyczą i tego jak kruchym, zmierzającym do samozagłady, gatunkiem jesteśmy… To jednak nie dlatego zaczęłam tworzyć roślinne obrazy. Zrobiłam to raczej z przekory, chcąc obalić stereotyp głoszący, że wszystkie kwiatki na płótnach są po prostu „sentymentalne” i „kobiece”. Zbuntowałam się przeciwko temu, jak pogardliwie są traktowane – chyba najbardziej w całym malarstwie. Zaczęłam dwadzieścia lat temu, przynosząc do domu pierwsze rośliny. Studiując je i malując zachłystywałam się ich pięknem. Byłam w tym konsekwentna, z czasem przekonując się, że mam do czynienia nie tylko z czymś estetycznym, ale z potężnym światem, z którego istnienia na co dzień nie zdajemy sobie sprawy. Patrzę na niego systemowo. Ciekawym doświadczeniem był dla mnie czas pandemii – kiedy zamknięto nam dostęp do lasów i parków, korzystałam z tego, że nikt nie pomyślał o polach i w samotności wychodziłam w opustoszałe pole w sąsiedztwie mojego domu. Tylko ja i rośliny. Powtórzę – ten czas w mojej twórczości to nie jest jeszcze rozliczenie z życiem, raczej kolejny szczebel rozwoju, ciekawość obserwacji i potrzeba badania.
– Podobno wśród płócien na wystawie nie zobaczymy takiego, na którym byłoby choćby jedno drzewo…
– To dlatego, że przecież dopiero „… będzie las”. Gdyby jednak komuś tych drzew brakowało, znajdzie je piętro wyżej – w Galerii „Antresola” Chorzowskiego Centrum Kultury, gdzie pokażę mój malarski cykl „Prześwity”, dotąd nigdy jeszcze w Chorzowie nie prezentowany w całości. Jego inspiracją był nawydmowy, nasadzeniowy, a więc sztuczny, stworzony przez człowieka, las nadmorski.
– Krzysztof Cichoń w tekście zamieszczonym w towarzyszącym wystawie katalogu zauważa: „Aleksandra Rey należy do tych ogrodników, którzy jak długo się da starają się nic nie robić. To, wbrew pozorom, trudne. Jeśli choć raz zdarzyło się wam być u siebie, na swoim kawałeczku ziemi, choćby spojrzeć na dwie małe, dawno nie oglądane doniczki na parapecie doskonale wiecie, że zanim człowiek pomyśli jego ręce już skubną jakiś listek, podleją, przytną, poprawią” i stwierdza: „W Raju lepiej niczego nie przycinać, nie zrywać, nie udoskonalać…”
– To, że znalazł w moich obrazach jakieś analogie do Raju jest dla mnie ciekawe, bo sama nie patrzę tak na nie. Moim zdaniem przyroda, którą przenoszę na płótno jest bardzo odległa od naszego wyobrażenia Raju, a rozrastając się tworzy raczej nieprzyjazne nam środowisko. Nie mogę się nie uśmiechnąć słuchając
początku przytoczonego cytatu. Sama lepiej nie ujęłabym prawdy o moim ogrodnictwie. Mam wiele roślin, a przy tym do minimum ograniczam ingerencję w ich życie i wiem, że one to lubią. Niech rosną jak chcą.