Ile trzeba było mieć w sobie miłości do kobiety, by ryzykując całą swoją karierę oddać w marmurze hołd jej pięknu? Jak bardzo trzeba było zaufać ukochanemu mężczyźnie, by poważyć się na zapozowanie mu do tak zuchwałej rzeźby? Które z nich zaryzykowało więcej?
(z noty wydawcy)
Idę o zakład, że słysząc tytuł „Bachantka na panterze”, nawet w Chorzowie, nie wszyscy skojarzą go natychmiast z osobą urodzonego w dawnej Królewskiej Hucie rzeźbiarza Teodora Kalidego, artysty, któremu doświadczenie życiowe pokazało, że wolność twórcza może stać się przekleństwem, a sława, której źródłem są wykonane z najwyższą precyzją dzieła sztuki, nie zawsze daje szczęście i satysfakcję. Fontannowa rzeźba nagiego „Chłopca z łabędziem” przyniosła Kalidemu rozgłos. Figura cieszyła się ogromnym powodzeniem, a jej kopie trafiły do wielu miejsc na świecie. Jedna do dziś stoi w miejscu urodzenia autora, inna jest ozdobą Gliwic, miasta, w którym zakończył życie. Jeszcze inną zakupiła dla siebie brytyjska królowa Wiktoria, umieszczając ją w swojej rezydencji na wyspie Wight. Powstała ledwie 12 lat później naga „Bachantka na panterze” okryła twórcę infamią, sprawiła, iż zaczął tracić zlecenia i doprowadziła do załamania kariery.
Gabriela Kańtor uczyniła z wątku „Bachantki” temat swojej najnowszej powieści, fabularyzując historię miłości rzeźbiarza i modelki. Rzeźba, nie wzbudzająca w naszych czasach już takiej sensacji jak kiedyś, trafiła na efektowną okładkę. Marmurowy oryginał „Bachantki na panterze”, dotkliwie okaleczony w czasie II wojny światowej, przetrwał do dziś i znajduje się w zbiorach berlińskiej Galerii Narodowej. Obecnie dzieło uznawane jest za jedną z najbardziej śmiałych i najwspanialszych rzeźb w historii sztuki.
Wydana w lipcu 2022 roku, nakładem wydawnictwa MG, „Bachantka na panterze” Gabrieli Kańtor, historia zakazanej miłości śląskiego rzeźbiarza i jego pięknej modelki to nie jest zwykły powieściowy romans. Jego tłem jest prawdziwe życie, nie bajka. Pamiętając o tym uniknie się rozczarowania u kresu lektury. Szczęśliwe zakończenia są bowiem jedynie domeną bajek…