Premiera serialu dla młodych widzów „6 milionów sekund” miała miejsce w telewizyjnym „Kinie Teleranka” 2 września 1984 roku. Perypetie Krzyśka Wilczyńskiego śledzono w sumie przez 19 niedziel. Później jeszcze wielokrotnie powtarzano emisje. Niedawno serial przypomniano w TVP ABC, jest on też dostępny na platformie VOD Telewizji Polskiej. Oceny produkcji są różne – jednym się podoba, inni uważają, że fabuła jest nudna. Ale dla wielu chorzowian z pokolenia dzisiejszych czterdziestolatków filmowa opowieść o losach Krzyśka zyskała rangę niemal serialu kultowego. Dlaczego?
To prosta historia, pokazująca zwykłe życie na Śląsku lat osiemdziesiątych ubiegłego wieku. Mama dziesięciolatka wyjeżdża do sanatorium. Na czas jej nieobecności chłopak musi korzystać z gościnności wujostwa i o kilka lat starszej kuzynki. Z katowickiej kamienicy przenosi się na wielkie blokowisko. Od chwili przeprowadzki duża część akcji toczy się w Chorzowie. Filmowy adres wujostwa Krzyśka Wilczyńskiego – ul. Huzarów 38/123 to w rzeczywistości ul. Gałeczki… 38.
Jacek Stawiarski:
Cóż, to żadna tajemnica: sceny rozgrywające się u rodziny Małeckich, czyli wujostwa Krzyśka Wilczyńskiego, kręcono w naszym mieszkaniu. Nawet jego numer pozostawiono bez zmian. Było to stosunkowo niedługo po naszej wprowadzce, która miała miejsce jesienią 1980 roku. W części budynku trwały jeszcze wtedy prace wykończeniowe. Któregoś dnia odwiedził nas dozorca, przynosząc informację, że ekipa filmowa poszukuje mieszkania do zdjęć i zapytał, czy zgodzimy się pomóc. Żona nie była zbyt entuzjastycznie nastawiona do tego pomysłu, bo wiązał się on pewnymi niedogodnościami, jednak ostatecznie przyjęliśmy propozycję. Zdjęcia realizowano przede wszystkim w dużym pokoju, do którego ekipa filmowa przywiozła własne meble i elementy dekoracji. Nieliczne sceny w pokoju dziecięcym, kuchni czy w przedpokoju kręcono właściwie w wystroju zastanym, więc i dla nas w pewnym sensie ten serial jest dziś filmem dokumentalnym. Zdjęcia trwały przez kilka miesięcy, w terminach, o których powiadamiano nas z niewielkim wyprzedzeniem. Nie uczestniczyliśmy w nich, prowadząc normalne życie – syn spędzał ten czas w przedszkolu, a my w pracy. Z aktorami wymienialiśmy jedynie kurtuazyjne „dzień dobry”, brakło czasu choćby na to, by po swoim pobycie zostawili nam na pamiątkę autografy. Mieliśmy czasem możliwość porozmawiania z ekipą techniczną. Korzystałem z tego, z racji zainteresowań zawodowych, dyskutując z operatorem kamery. Pamiętam jak po latach od zdjęć zadzwonił do nas syn z Irlandii. Na którymś z polskich kanałów telewizyjnych trafił na jeden z odcinków serialu i zobaczył w nim widok z naszego balkonu – zupełnie inny, od tego, jaki mamy dziś.
Serial kręcono przez rok (w czołówce data produkcji MCMLXXXIII – 1983). Wiele „zwykłych” ujęć ma dziś fantastyczną wartość dokumentalną. W serialu „grają” pobliskie bloki katowickiego osiedla Tysiąclecia, z okna klatki schodowej falowca przy ul. Gałeczki Krzysiek widzi trwającą jeszcze budowę sąsiedniego falowca przy ul. Ryszki 11-49. Później panoramę okolicy podziwia z dachu wielopiętrowca. Wszystkie wnętrza i plenery są autentyczne – mieszkanie i korytarze bloku wujostwa to istotnie pomieszczenia bloku przy ul. Gałeczki, kilkakrotnie w serialu (choćby tylko z okien mieszkania) widać falowiec z przeciwnej strony ulicy. Jedna ze scen kręcona jest przy wejściu do klatki schodowej budynku przy ul. Gałeczki 43-45. Na potrzeby filmu nieopodal stworzono przystanek autobusowy, wyznaczając go zaledwie o kilka metrów dalej od rzeczywistego przystanku, który powstał po latach. W czasie porannego joggingu w deszczu Krzysiek z wujkiem biegną na pączki do pawilonu handlowego przy ul. Tysiąclecia 82. Trasa była rzeczywista, a za sprawą znanego okolicznym mieszkańcom „skrótu”. szybka i łatwa do przebycia. Ale oczywiście realizatorzy nie unikali też magii kina korzystając ze skrótów montażowych, dzięki którym swobodnie łączyli na ekranie odleglejsze lokalizacje. Warto przypomnieć sobie serial, choćby tylko dla tych smaczków. Bohaterowie „6 milionów sekund” odwiedzają chorzowskie ZOO i Wesołe Miasteczko, biegają po chorzowskim osiedlu i katowickich ulicach. Wiele z tych miejsc w ciągu minionych dekad zmieniło swoje oblicze…
„6 milionów sekund” warto oglądać także ze względu na znakomitą obsadę. Serial opiera się przede wszystkim na dzieciach. Głównym bohaterem jest uczeń szkoły podstawowej Krzysztof Wilczyński, w którego postać wcielił się Borys Lankosz. Partnerują mu koledzy (w tych rolach Wojciech Pawełczyk jako Piotrek, Jacek Cymbryłowicz jako Zbyszek, Mirosław Wachmieta jako Ciapa) oraz kuzynka Asia (Klaudia Nawałka) i sąsiadka Viola (Jagoda Piesak).
Borys Lankosz:
„6 milionów sekund” zmieniło mi życie, choć w pierwszym momencie ten rok spędzony na planie (a miałem wtedy 10 lat) odrzucił mnie od świata filmu. Pamiętam ten okres jako czas bardzo ciężkiej pracy. Bladym świtem wstawałem by poćwiczyć na pianinie (chodziłem do szkoły muzycznej), potem wieziono mnie na wielogodzinne zdjęcia, po nich następowały wieczory spędzane w Hotelu Katowice, z dala od rodziny i przyjaciół, w którym korepetytorki uczyły mnie tak, by moja edukacja nie ucierpiała z powodu pracy i bym mógł przejść z klasy do klasy. Przez te długie miesiące mój dzień wypełniony był zajęciami od 7 rano do 7 wieczór, a moje honorarium wynosiło czarnorynkową równowartość amerykańskiego dolara. Pamiętam, że po wszystkim udało mi się za nie kupić mini wieżę Unitry. Jednak, koniec końców, bakcyl filmowy we mnie pozostał i kilka lat później powrócił rozniecając we mnie marzenie o powrocie do kina, tyle że z drugiej strony kamery. Gdy na trzecim roku studiów w szkole filmowej w Łodzi na planie mojej etiudy pojawił się Leszek Drogosz, który w serialu grał mojego wujka i którego energia i poczucie humoru wielokrotnie pozwalały mi przetrwać w momentach tęsknoty za domem, miałem poczucie, że moja historia zatoczyła koło. Pierwszą etiudę nakręciłem zresztą w Katowicach. Ten rok spędzony w dzieciństwie na Górnym Śląsku, w jego wielu niezwykłych miejscach wyszukanych przez serialowych scenografów, pozostawił we mnie wyczulenie na fantastycznąatmosferę miejsca, na jego potężne genus loci.
Czołowe role dorosłych to ciocia Jadzia (Marta Kotowska) i wujek Gienek (Leszek Drogosz). W pozostałych, czasem bardzo drobniutkich rolach, pojawia się cała plejada aktorów, znanych i popularnych nie tylko w naszym regionie – Maria Stokowska, Ewa Leśniak, Joanna Budniok-Machera, Joanna Bartel, Wojciech Skibiński, Czesław Stopka, Wiesław Kańtoch, Bernard Krawczyk, Wojciech Leśniak, Adam Baumann, Jacenty Jędrusik, Lucjan Czerny, a nawet legendarny prezenter TVP Katowice – Józef Kopocz… W epizodach na ekranie pojawiają się także członkowie ekipy realizatorskiej – II reżyser i kompozytor muzyki do serialu Jerzy Matula oraz wspierający reżysera Waldemar Patlewicz. A wreszcie i sam reżyser Leszek Staroń (który notabene jest również wykonawcą piosenki końcowej i monologu, jaki wygłasza animowany „Kotomysz” z czołówki serialu opracowanej w Studio Filmów Rysunkowych w Bielsku-Białej). Część ekipy dziś już nie żyje. W marcu 2016 zmarli dwaj jej członkowie – odtwórca roli Korbana Wojciech Skibiński i montażysta serialu Zygmunt Duś. Wcześniej zabrakło m.in. Leszka Drogosza – legendarnego boksera, „czarodzieja ringu”, który jako aktor pojawiał się nawet u samego Andrzeja Wajdy oraz Marty Kotowskiej – aktorki, związanej przez lata z chorzowską sceną Teatru Rozrywki. Nie żyją też Józef Kopocz, Wiesław Kańtoch, Czesław Stopka, Jacenty Jędrusik, Bernard Krawczyk, Adam Baumann i Lucjan Czerny…
Filmowe dzieci dorosły. Borys Lankosz został uznanym reżyserem filmowym. Debiut reżyserski z roku 2010 – „Rewers” – przyniósł mu m.in. Złote Lwy na Festiwalu Polskich Filmów Fabularnych w Gdyni i Polską Nagrodę Filmową „Orzeł”. Był on też kandydatem do Oscara w roku 2010, w kategorii „Najlepszy film nieanglojęzyczny”. Klaudia Nawałka, choć po przygodzie z serialem statystowała jeszcze w kilku filmach (m.in. „Przed sklepem jubilera” w 1989 roku) nie poszła ścieżką filmowej kariery. Od lat mieszka w Austrii, ukończyła tam szkołę pielęgniarską i pracowała w Domu Spokojnej Starości, a wraz z koleżanką hobbystycznie przygotowywała audycje „Śladami Polskiego Rocka” dla polonijnej rozgłośni PoloNews.
Klaudia Nawałka:
Do filmu trafiłam, przez… zbieg okoliczności. Moja ciotka pracowała w Hotelu Pollera przy ul. Szpitalnej w Krakowie, a ja regularnie biegałam do niej po klucze do mieszkania, żeby wyprowadzać na spacer jej psa. Któregoś dnia przybiegłam, a w hotelu odbywał się „casting” do serialu. Można więc powiedzieć, że gdyby nie ciotka, moja wspaniała przygoda nigdy by się nie zaczęła. Współpraca z Leszkiem Drogoszem i Martą Kotowską była dla mnie wyróżnieniem… Leszek, prywatnie znany bokser, a w serialu mój filmowy Tata, był na planie bardzo zdyscyplinowany – odegrał swoją rolę i gdzieś uciekał. Pani Marty było wszędzie pełno. Świetnie się z nią rozumiałam. Swoim poczuciem humoru doprowadzała mnie do łez ze śmiechu. Pamiętam scenę, którą przesuwano parę razy, bo nie mogłam opanować śmiechu, a Ona tylko stojąc w oknie krzyczała „Krzysiek!!!”… Tamten czas był czymś szczególnym, byliśmy dzieciakami, pełnymi wigoru i spontaniczności. W Krakowie, przy ul. Bocheńskiej gdzie mieszkałam sąsiedzi gratulowali mojej babci wspanialej wnusi, a ja się cieszyłam. I mogłam poczuć się jak gwiazdka, gdy pod dom podjeżdżała po mnie niebieska, sześciodrzwiowa „limuzyna”, żeby mnie zabrać na plan do Chorzowa. Był to chyba przerobiony fiacik… Na planie serialu wszyscy byli świetni, a atmosfera zawsze rewelacyjna, oprócz momentów, kiedy się za bardzo chichrałam, albo w chłopakach odzywało się „ADHD”. Reżyser Leszek Staroń miał do nas dużo cierpliwości, jednak czasami było widać, że albo teraz będzie dubel po raz dziesiąty i ostatni, albo zaraz zacznie krzyczeć. Wtedy reagował Jerzy Matula – pełen humoru i zawsze uśmiechnięty, ale w sposób zdecydowany doprowadzający nas do ładu. To nie zawsze i nie każdemu się udawało.