– Pytanie na rozgrzewkę – karbinadel czy karminadel?
– U mnie karminadel, ale wiadomo, że to zależy od regionu i od gwary języka śląskiego… A jak u pana?
– Karbinadel, jak u Kutza…
– No, proszę. To pokazuje, jak pięknie możemy się różnić. To na pewno jest wyzwanie, jakie stoi przed nami. Chciałbym, żeby wszystkie dialekty języka śląskiego były uwzględnione i szanowane, ale zgadzam się ze zdaniem językoznawczyni, profesor Jolanty Tambor, że może być jeden pisany, skodyfikowany, literacki śląski, a ludzie mogom durś godać, jak chcą. Mogom „gołdać” w Krapkowicach i „rzondzić” w Cieszynie czy „godać” u nos. Ale kodyfikacja jednego języka jest potrzebna i zasadna. Reszta pozostanie oczywiście w rękach następnych pokoleń Ślązaków. Chciałbym, żeby używali swoich regionalnych gwar tak, by one wszystkie przetrwały. Każda z nich ma swoją wartość, swoją urodę i historię.
– Muszę się przyznać, że przez pewien czas sam miałem wątpliwości co do tego, jak uda się wybrnąć z kwestii związanych z kodyfikacją śląszczyzny. Skłaniałem się ku przekonaniu, że śląski jest „do godki”, a niekoniecznie „do pisanio”, ale przekonuje mnie to, co pan mówi. Myślę, że to dobry kompromis…
– Tak samo jest w Norwegii. Funkcjonuje tam język literacki bokmal, którym posługują się gazety, literaci, poeci i inni twórcy, a jednocześnie ludzie w regionach używają swoich dialektów i w szkołach uczniowie poznają dodatkowo drugi język – nynorsk, sztuczny zlepek wszystkich gwar, który ułatwia porozumienie między ludźmi z najodleglejszych zakątków kraju.
– Język jest ważnym elementem kultury, ale mamy nie tylko język. Kładzie pan duży nacisk na promocję śląskiej kultury we wszystkich jej aspektach.
– Robię to, bo jestem głęboko przekonany, że największy deficyt wiedzy o Śląsku wynika z braku znajomości śląskiej kultury i tożsamości. Nie oczekujmy od ludzi w Warszawie znajomości śląskiej godki. Na moją pierwszą kadencję w Parlamencie Europejskim wybrałem dwa dzieła, które uznałem za najbardziej adekwatne do pokazywania języka i historii Śląska, żeby nieść je w świat. Mam na myśli nagrodzoną „Nike” książkę „Kajś” Zbyszka Rokity i monodram Alojzego Lyski w wykonaniu Grażyny Bułki – „Mianujom mie Hanka”. Myślę, że po tym spektaklu i po tej książce każdy jest w stanie pojąć to, o co my tak naprawdę walczymy i że to nie jest nic groźnego. Bo odmienność kulturowa, etniczna i językowa nikomu nie zagraża. Rozdałem „Kajś” w ponad dwustu egzemplarzach, idąc od Marka Suskiego po Leszka Millera. Myślę, że była to dla nich ciekawa lektura. Mam nadzieję, że wielu polityków i przedstawicieli warszawskich elit udało się przekonać tą praktyczną wiedzą o nas i wciąż uważam, że warto to robić. Kiedy ostatnio zobaczyłem „Mianujom mie Hanka” na Nikiszu, gdzie przyszło pięćset osób, upewniłem się, że istnieje potrzeba obcowania ze śląską kulturą w przestrzeni publicznej i chcę to robić dalej na Śląsku. Chcę, żeby „Hanka” zagościła w Chorzowie, w Bytomiu, w Rybniku, Pszczynie, Rudach Raciborskich… Marzy mi się spektakl w Lipinach. Robię to przy wsparciu różnych stowarzyszeń, ale też z własnej kieszeni i myślę, że stać mnie na to, żebym to na całym Śląsku wystawił.
– Wiem, że duże wrażenie zrobiła na panu także książka Sabiny Waszut „Ogrody na popiołach”. Wielu czytelników zna jej prozę z łamów magazynu „Chorzów Miasto Kultury”, czym się szczycimy od lat, więc to zrozumiałe, że nie mogę pominąć tego wątku…
– Tragedia Górnośląska jest kolejnym tematem, z którym w minionych latach starałem się przebić do przestrzeni publicznej. To, co działo się w latach 1945-48 jest wciąż nieznane wielu ludziom nie tylko w Polsce, ale przecież także na samym Górnym Śląsku. Tylko regionaliści wiedzą, jak wyglądało nasze „wyzwolenie”, a ja chciałbym, żeby ta wiedza trafiła pod strzechy. Książka Sabiny Waszut mocno do mnie przemówiła. To wprawdzie nie praca naukowa, tylko beletrystyka, ale może tak też trzeba… Reklamuję tę powieść „w pakiecie”, bo mocno przemówiła do mnie też książka Johna Sacka „Oko za oko”, o tym, co działo się na Zgodzie i w Łambinowicach. Kropla drąży skałę. Udało nam się ostatnio odsłonić pomnik Tragedii Górnośląskiej w Rybniku. To jest pomnik holistyczny, bo ta mroczna i bolesna historia to nie tylko zsyłki w głąb Związku Radzieckiego, ale też obozy otwarte ponownie po wojnie, a także gwałty na śląskich i niemieckich kobietach. Chciałbym, żeby prędzej czy później ta wiedza o historii Górnego Śląska trafiła do polskich podręczników.
– Rozmawiamy w dniu, który w jakimś sensie można uznać za czarny dzień śląskiej sprawy. Prezydent RP Andrzej Duda zawetował ustawę o języku śląskim. Myślę jednak, że to nie powód, by kończyć tę rozmowę w minorowym nastroju…
– Ależ oczywiście, że nie. Chcę powiedzieć, że ten brak podpisu prezydenta pod ustawą był spodziewany i chyba nikt nie miał co do tego złudzeń. Ale chcę też powiedzieć, że ten brak podpisu niczego nie zmienia. Głosowanie Sejmu RP za językiem śląskim wywołało w naszym regionie euforię. Czekaliśmy na to długo, możemy poczekać jeszcze kilka miesięcy. Bo jedno jest pewne – my się już nie cofniemy. Doszliśmy na pewno do etapu najdalszego w historii i odwrotu nie ma. Jestem przekonany, że kolejny polski prezydent podpisze ustawę. Ta lekcja została odrobiona. To była cała sztafeta. Swoją cegiełkę dołożyli do tego Kazimierz Kutz, Marek Plura, Monika Rosa, Maciej Kopiec i wielu innych zaangażowanych ludzi. Cieszę się, że i ja mam swój udział w tym wielkim dziele.
– Jeszcze jedno krótkie pytanie na koniec: jak walczyć ze stereotypami, które narosły wokół Śląska przez minione dziesięciolecia?
– Odpowiedź jest bardzo prosta: edukować!
Fotografia tytułowa: facebook.com/KohutLukaszMarcin